Bratnia dusza...

Dziś wiem, że Bratnia dusza pojawia się po to, by zmienić nasze serce.

By zmienić nas.

By wpuścić nowe światło.

Jest lustrem.

Byśmy dostrzegli.

Byśmy zrozumieli.

Byśmy poszukali innej drogi.

Byśmy stali się innymi ludźmi.

Celem tego spotkania jest nasz rozwój.

Czy łatwo ją rozpoznać?

Tę naszą Bratnią Duszę?

Myślę, że tak.

Po prostu wiemy.

Znamy ją od pierwszego wejrzenia.

Przyciąganie nie równa się niczemu.

Nigdy wcześniej nie było dane nam przeżyć coś podobnego.

My po prostu wiemy, że to jest to.

Czujemy to całymi sobą.

Wierzymy jak nigdy wcześniej.

Mamy przekonanie, że już do końca tak będzie.

Jednak w tej opowieści raczej nic nie kończy się tak po naszemu. Przynajmniej w naszym ludzkim pojęciu.

Ból rozstania jest tak ogromny, że brakuje nam powietrza.

Wtedy też zaczynamy rozumieć, co znaczy kochać do szaleństwa. Szukamy przerażeni sposobu, by przeżyć. Miotamy się.

Brakuje powietrza.

Cierpimy jak nigdy do tej pory.

Czemu tak boli?

Bo utrata tej miłości boli nie serce, a duszę.

Nic ani nikt nie jest w stanie nam pomóc.

Tylko my sami musimy coś z tym zrobić.

Coś zmienić.

Sobie pomóc.

W końcu zdajemy sobie z tego sprawę.

Zaczynamy zadawać, więc pytania.

Szukamy odpowiedzi. Wiemy, że musimy iść do przodu, bo gdy zostaniemy w tym miejscu, nie przeżyjemy.

My już wiemy, że musimy coś zmienić, bo jeśli nic nie zmienimy, przestaniemy istnieć.

Wstajemy więc i idziemy.

Żyjemy, choć mamy świadomość, że życiem trudno to nazwać.

Z czasem przyzwyczajamy się do bólu.

Wierny towarzysz z niego.

Jest wieczór, jest też rano.

Codziennie, niezmiennie jest.

Jednak o dziwo ten ból, który wcześniej łamał, dziś sprawia, że zaczynamy się zmieniać. Zaczynamy dostrzegać rzeczy, wcześniej niewidoczne.

Transformujemy.

Pewnego dnia dostrzegamy, że już nic nie jest takie samo.

Dostrzegamy, że my już nie jesteśmy tacy sami.

Wszystko się zmieniło.

Myśmy się zmienili.

 

Proces transformacji został zakończony.

 

Cholernie trudny proces.

Dziś, jednak wiem, że

wart wszystkiego.

 

Ktoś powie, niemożliwe.

Możliwe, odpowiem.

Mówię to z perspektywy kogoś, komu było dane to wszystko przeżyć.

Dlaczego musiało, aż tak boleć?

Myślę sobie, mamy taką naturę, że w bólach tworzymy najpiękniej.

Gdy boli, jesteśmy plastyczni, otwarci, z pozoru wydawałoby się bezbronni.

Lecz tylko z pozoru.

W tym bólu ukryta jest Moc.

Moc transformacji.

Ból jest sygnałem, że trzeba coś zmienić.

Pojawia się ta świadomość.

Plan się realizuje.

Z czasem zaczynamy dostrzegać.

Zaczynamy rozumieć.

Zaczynamy widzieć sens tego wszystkiego, co się stało.

Z czasem już

wiemy, że tak miało być.

 

Choć trudno pewnie w to uwierzyć, przychodzi też taki moment, że mówimy za to wszystko, dziękuję.

Czujemy wdzięczność za to, co nas spotkało.

Dlaczego tak?

Bo to, co nas spotkało, sprawiło, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.

Jesteśmy tym, kim jesteśmy.

Daliśmy radę.

Ból?

Znika.

Odchodzi cicho, nie mówiąc już nam dobranoc.

 

Jesteśmy wolni.

 

Dlatego dzisiaj powiem tym, co może na początku tej drogi, że warto mieć nadzieję.

Ta nadzieja nie jest matką głupców.

Jest matką tych, co cierpieli, ale mimo wszystko mieli też siłę przeżyć.

Mieli przekonanie, by wstać i ruszyć do przodu.

I coś zmienić.

Zmienić coś,

by coś się zmieniło.

Pozdrawiam z całego serca.

 

Edyta Maria Bożydar

 

Z cyklu

Listy do Pana B 

 

Jeśli moje słowa trafiają do Ciebie możesz wesprzeć mnie na dwa sposoby.

Możesz wypić ze mną wirtualną kawę. 

www.buycoffee.to/EdytaMariaBozydar

Możesz zostać też moim Patronem.

www.patronite.pl/EdytaMariaBozydar

 

Dziękuję.

 

Dodaj komentarz
  • Odwiedzin wszystkich: 334755 

BLOG KOBIETA - Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024
Powered by Quick.Cms | Webmaster by Zakładanie stron artystycznych