Jak zacząć...

Często pytacie mnie jak zacząć żyć?

Jak przestać się bać?

Jak uwierzyć?

Jak zaczęłam ja?

Chyba nie będzie przesadą, gdy powiem, że mi życie uratowały moje spacery. Ktoś się może uśmiechnie. Jednak dokładnie tak było. Tam wtedy, gdy mój świat się prawie zawalił, ostatnią rzeczą, którą chciałam robić to wychodzić na zewnątrz. Co robiłam?

Siedziałam w domu i płakałam.

Cały czas.

Ile można płakać, ktoś zapyta?

Ja płakałam trzy lata. Codziennie.

Dzień w dzień. Najgorzej było, gdy mój syn jechał do swojego taty. Wtedy zatracałam się w tej swojej rozpaczy. Aż w końcu pewnego dnia zrozumiałam, że coś muszę zrobić.

I zrobiłam.

Zmuszając się, zaczęłam chodzić na te moje długie spacery. Nie chciałam, ale szłam. Dlaczego akurat spacery?

Jak się zdrowo zmęczyłam, jak przeszłam 12, czy 15 km, nie myślałam już wtedy o niczym.

Nie miałam już siły.

Słuchałam też muzyki.

Gdy szlam słuchałam muzyki, która dodawała mi energii. Gdy byłam w domu, słuchałam tej, która zmieniała mój smutek w siłę. Zmieniała rozpacz w przekonanie, że sobie poradzę. Tańczyłam sama ze sobą. Robiłam to mimo całego smutku, który był we mnie. Tam wtedy, tak sobie myślę, muzyka, prócz tych spacerów też mi bardzo pomagała.

Zaczęłam też słuchać i oglądać ludzi, którzy mieli podobne doświadczenia do moich.

Były słowa, które trafiały od razu. Były jednak też takie, które rozumiałam dopiero po czasie. Ot choćby musiałam uwierzyć na słowo, że tylko ja mogę zmienić swoje życie. Nie rozumiejąc tego za bardzo, zaczęłam jednak, mimo to zmieniać to, co było wokół mnie. Na początku było cholernie trudno. Jednak potem zaczęłam dostrzegać.

Co?

Życie.

Przestałam z nim walczyć. Przestałam się z nim szamotać. Zaczęłam doceniać to, co mam. Zaczęłam dziękować za to, co mam. I wtedy stał się Cud. Moje życie zaczęło się zmieniać. Ja się zaczęłam zmieniać. Zaczęło się zmieniać moje nastawienie.

Zrozumiałam, że wszystko zaczyna się ode mnie. Zrozumiałam, że wszystko zaczyna się we mnie, miłość, akceptacja też.

Słowami, które mną wstrząsnęły, były słowa, że głodny zje i ze śmietnika. Że głodni miłości brniemy w relacje, które od początku nie są dla nas.

Dotarło do mnie, że to było o mnie. Byłam tak głodna, że jadłam ze śmietnika. Byłam tak głodna, że żebrałam o miłość, o uwagę, o obecność.

Zrozumiałam, że ja tak nie chcę. Nie chciałam jeść ze śmietnika. Wtedy też zrozumiałam, że tylko wtedy, gdy pokocham siebie, przestanę być głodna miłości.

I pokochałam.

Dziś nie próbuje zmieniać innych ludzi. Zmieniam siebie.

Pracuję nad tym, co we mnie. Jest we mnie dużo pokory. Doceniam też spokój. Dziś wiem, że moja racja nie musi być Twoją, a Twoja nie musi być moją.

Dziś umiem też mówić nie, gdy ktoś próbuje mnie krzywdzić. Nie walczę jednak. Nie brnę. Po prostu to zostawiam.

Odchodzę.

Nie żebram już o miłość.

Już nie jem ze śmietnika.

Dziś wiem, że zasługuję na to, co najlepsze.

Dziś wiem, że zasługuję na miłość.

 

P.s.

Kocham tę grafikę zamieszczoną pod moimi słowami.

Kocham, bo ktoś namalował mnie, gdy piję ukochaną kawę z cynamonem…

 

Edyta Maria Bożydar.

Z cyklu 365 okazji, by być szczęśliwą.

 

 

Komentarze

Martin Bas

Piękny przekaz pełen miłości i zrozumienia 💛

Dodaj komentarz
  • Odwiedzin wszystkich: 260090 

BLOG KOBIETA - Wszelkie prawa zastrzeżone © 2023
Powered by Quick.Cms | Webmaster by Zakładanie stron artystycznych