Wszędzie mówi się, pokochaj siebie...

Wszędzie mówi się, pokochaj siebie.

Zwykle kojarzymy to z rozwojem duchowym.

Myślę jednak, że kochając siebie, dbamy również o swoje ciało.

Potrafimy o nie dbać.

Chcemy.

Sprawia nam to przyjemność.

Niby proste.

A jednak w naszym ciągłym zabieganiu bardzo często dzieje się tak, że nie dbamy o siebie.

W żaden sposób.

Ani ten mentalny ani ten fizyczny.

Urodziłam się w latach siedemdziesiątych.

Nikt nas nie uczył o siebie dbać.

Nie było idei pokochaj siebie.

Gdy w moim życiu było naprawdę źle, musiałam jednak coś zrobić.

By się ratować

Zaczęłam od do spacerów.

Dziś moich ukochanych spacerów.

Jednak tam, wtedy nie kochałam ich.

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia.

Nie byłam nauczona.

Szłam z przymusu.

Szłam, bo wiedziałam, że coś muszę zrobić, by się ogarnąć.

Szłam, by zebrać myśli.

By pobyć sama ze sobą.

Bo było mi źle.

Bo chciało mi się płakać.

Bo nie wiedziałam, co mam robić dalej.

Dlatego szłam.

Bo one mimo wszystko mi pomagały.

Sprawiały, że się wyciszałam.

Sprawiały, że moje emocje opadały.

Ogarniałam je.

Przetwarzałam.

Przychodziły myśli spokojne, wyważone, pozbawione chaosu.

Przychodziły rozwiązania.

Wiedziałam, co dalej mam robić.

I to było dla mnie dobre.

Tak dosłownie.

Prócz tego niewątpliwego mentalnego detoksu, była jeszcze jedna korzyść.

Tą korzyścią było moje zdrowie.

Jestem osobą, która zmaga się z chorobą autoimmunologiczną.

Do końca swoich dni muszę z nią żyć.

No

nie przejdzie mi cholera.

Musiałam ją polubić.

Z całym dobrodziejstwem inwentarza, że tak powiem.

Jednym z jej prezentów jest problem z utrzymaniem wagi.

I tu moje spacery okazały się strzałem w dziesiątkę.

Moja waga, dzięki temu mojemu łażeniu tam i wewte, stała się taka, jaką powinna być.

Z każdym dniem

chciało mi się więcej.

Chciało mi się żyć.

Dziś je kocham miłością dozgonną.

Innym zwyczajem, który pomagał mi radzić sobie z problemami, był taniec.

Kocham tańczyć.

Kocham muzykę.

Gdy było mi źle, a za oknem wiało, lało i w ogóle było be, zaczynałam tańczyć.

Tak po prostu tańczyłam.

Czasem tańczyłam i płakałam.

Czasem tańczyłam i się śmiałam.

Różnie to bywało.

Mnóstwo emocji było we mnie.

Jednak zawsze, gdy kończyłam tańczyć, czułam się spokojniejsza.

Czułam, że sobie poradzę.

Że dam radę.

Taniec, jak nic wywoływał uśmiech na mojej twarzy.

Tak mimo wszystko.

Tak na przekór temu, co czasem dawało mi życie.

Nastawiałam się na właściwe tory.

I o to chodziło.

Zostało mi do tej pory.

Prócz tego tańca i tych spacerów zmieniłam jeszcze w swoim życiu coś.

Nauczyłam się świadomie odpoczywać.

Nauczyłam się odpoczywać uważnie.

Nie byle gdzie i byle jak, ale tak po mojemu.

To był mój czas.

Darowałam sobie codziennie przynajmniej 20 minut.

Rano nastawiałam budzik 20 minut wcześniej.

Budziłam się, robiłam ukochaną kawę z cynamonem i siadałam w moim ukochanym fotelu.

To było moje 20 minut.

Tylko moje.

Celebruję je do dziś.

Kocham moje 20 minut.

Dziś wiem, że życie pisze różne scenariusze. Wiem jednak też, że te scenariusze, ich zakończenie w dużej mierze zależy ode mnie.

Co z nimi zrobię.

Moje nawyki nie wymagają ode mnie szczególnych nakładów finansowych.

Moje nawyki wymagają ode mnie, bym się zatrzymała i poświęciła sobie trochę czasu.

Ten czas to sposób, by powiedzieć sobie

Jesteś dla mnie ważna.

Edytko, więc o Ciebie dbam.

Codziennie

mówię to sobie do lustra.

Nauczyłam się tego.

Już to potrafię.

Dzisiaj?

Podaruj sobie 20 minut.

Za dużo?

Daj sobie 5 minut.

Ale zacznij.

Coś zrób.

Coś zmień.

Zadbaj o siebie, bo

siebie masz tylko jedną.

 

Pozdrawiam Cię ciepło Wyjątkowa Kobietko

Edyta Maria Bożydar

 

Tekst pochodzi z książki
365 okazji, by być szczęśliwą

Moją książkę możesz znaleźć tutaj 👉
https://kobietablog-edytamariabozydar.pl/365-okazji-by-byc-szczesliwa.html

 

 

Dodaj komentarz
  • Odwiedzin wszystkich: 343894 

BLOG KOBIETA - Wszelkie prawa zastrzeżone © 2024
Powered by Quick.Cms | Webmaster by Zakładanie stron artystycznych